11 września 2008

Nahvalr - Nahvalr


Nahvalr jest to nowy projekt muzyków od Have a Nice Life. Tym razem jednak, poszli w stronę, której bynajmniej się nie spodziewałem.

Słyszałem, że jest to black metal, że jest to straszny album i w ogóle. W sumie całkiem do przewidzenia był ten kierunek - było słychać inspirację underground'owymi black metalowymi nagraniami na Deathconsciousness - chociażby Waiting For Black Metal Records To Come In The Mail albo Holy Fucking Shit: 40,000. Ale w pytę. Ja spodziewałem się chociażby czegoś takiego jak Behemoth, ewentualnie czegoś a la Bergtatt Ulvera. A tu takie coś.

Album naprawdę mnie zaskoczył. W całość wprowadza nas 2 minutowe intro, mające sugerować jakiś nocny program radiowy. Pewien głos informuje nas o tym, że zaraz rozlegą się "the sounds from hell" i żeby co po niektórzy wyłączyli odbiorniki "because this music is very disturbing indeed"... Całkiem klimatycznie się towszystko zaczyna. Tuż po tym od razu, bez jakiegokolwiek wstępu, panowie z Nahvalr przechodzą do rzeczy. Napierdzielana na perkusji, gitara przesterowana tak, że wydaje się słyszeć sam "prąd"... Masakra, mówię wam.

Ale to jeszcze nie wszystko. Do tego łomotania dochodzą jeszcze ledwie słyszalne, powodujące ciary na plecach, wrzaski, krzyki, piski w tle. Pierwsze co przychodzi na myśl - kogoś torturują. No bo jak inaczej określić, kiedy ktoś drze się niemiłosiernie, jakby go obdzierano ze skóry..?

Cały album jest taki. Wydaje się, że dla Dana Barretta i Tima Macugi nie ma takiego słowa jak "melodia". A nawet jeżeli istnieje, to na pewno nie zwracają na nie uwagi. Udało mi się wychwycić jakieś skrawki, zalążki melodyjności jedynie w 6. piosence The Witch Box, która imho posiada całkiem ciekawy gitarowy riff.

Niby ciągle ta sama koncepcja, prąd gitarowy, perkusja, wrzaski, prąd, perkusja, wrzaski, prąd... Ale jest w tym albumie to "coś". Piosenki może i są monotonne, nie zmieniają się za bardzo, ale nie jest jak na Deathconsciousness. Że czułeś się przytłoczony, zmęczony i w połowie takiego Huntera miałeś ochotę przełączyć dalej. Mimo że piosenki są bardzo podobne, chce się ich słuchać, coraz więcej i więcej.

Wraz ze słuchaniem tej płyty coraz mniej jestem przekonany, że to jedynie black metal. To bardziej przypomina jakieś eksperymenty noise'owe typu spróbuj-jak-najbardziej-rozwalić-słuchaczowi-mózggggg. A, jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspominałem - klimat. Taaak... to jest jeden z tych elementów, który przyciąga do albumu i czyni go tak interesującym. Muzyka na pewno zalicza się do tej "depresyjnej" i "przerażającej". Już pierwszy kawałek po przesłuchaniu na słuchawkach (w ciemnym pokoju, w nocy) wzbudził we mnie niepokój, mieszankę uczuć. A dalej było już tylko gorzej - strach, smutek, cierpienie...

Co mogę jeszcze powiedzieć? Łoł. Naprawdę, ci kolesie zrobili na mnie wrażenie. Nie dość, że nagrali świetną płytę, którą bardzo mi się podoba, mimo że zalicza się do tego rodzaju muzyki, za którym nie przepadam, to na dodatek udało im się stworzyć taką niepowtarzalną atmosferę. Po prostu - rispekt.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ta recenzje komentowalam juz 'slownie' wczoraj, ale zeby nie bylo to i tu cos napisze. Gdy wpisalam nazwe zespolu do wyszukiwarki proponowala mi ona zmiane hasla szukania, a ich profil na myspace nie zawiera nawet utworow do odsluchania. Czyli to bardzo swieza sprawa.Tylko no ta nazwa taka nie bardzo :/

Patys pisze...

Wiem, że ciężko na necie czy gdziekolwiek to znaleźć, więc jak ktoś chce linka to do mnie na gg walić :)