31 sierpnia 2008

The Cure - The Top


Wychodząc naprzeciw powszechnym opiniom, śmiało tutaj mówię, że dla mnie The Top jest jednym z ważniejszych, jeśli nie najważniejszym pod względem znaczeniowym, albumów w dorobku The Cure. I bynajmniej nie chodzi mi tutaj o brzmienie, piosenki czy atmosferę. Jest pewien powód dla którego nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa o tej płycie...

Jedną z rzeczy irytujących mnie dotyczących spojrzenia na muzykę jest dosyć powszechne "powierzchniowe" ocenianie płyt, dosłowność w ich odbiorze, nie patrząc chociażby na tło czy warunki w jakich powstawały. Kto np. z tych ludzi, którzy na portalu rateyourmusic.com oceniają The Top na 2.5 czy 3.0 wie, jaki był cel tego albumu? Kto nie tylko przesłuchał album, ale też pomyślał "o co w nim tak naprawdę chodzi?". Chyba niewielu, albo i nikt. Tracą oni możliwość odebrania tego, co tak naprawdę chciał im powiedzieć Robert Smith - cel tego wszystkiego co robił, cel chyba samego The Cure. On bowiem po swoim kryzysie, nagraniu przytłaczającego i depresyjnego albumu, który chyba najtrafniej oddawał jego ówczesne uczucia, postanowił walczyć. Walczyć ze wszystkim tym co go męczyło, z tym, co mu doskwierało. I dlatego właśnie nie pogrążył się doszczętnie tworząc drugie Pornography, ale przeciwstawił się swojej depresji i nagrał optymistyczny i wesoły album The Top.

Ten właśnie powód nie pozwala mi subiektywnie patrzeć na tą płytę. Dla wielu jest on po prostu popadaniem w komercyjność zespołu, po "Świętej Trójcy" Seventeen Seconds, Faith i Pornography. Ja jednak nie zwracam uwagi na obecną wtórność i brak inspiracji. Nie zwracam uwagi na brak konkretnego kierunku obranego przez zespół, niezdecydowanie i skrajności widoczne na albumie. Widzę za to zdesperowanego Roberta Smitha, który pod przykrywką wesołych i beztroskich piosenek a la The Caterpillar, rozpaczliwie woła o pomoc, woła o podanie mu ręki...

A stosunek ludzi do tego albumu najlepiej oddaje chyba cytat: "What? There was an album between Pornography and The Head on the Door? I seem to have forgotten about it."

29 sierpnia 2008

Björk - Selmasongs


Björk okazała się nie tylko wspaniałą wokalistką, ale i aktorką. Jakiś czas temu obejrzałam 'Tańcząc w ciemnościach". Film rewelacyjny, poruszający, dołujący ale świetny.
Lecz nie o filmie będę tu pisać ale o soundtracku.
Selmasongs to album zawierający siedem piosenek z filmu. Niestety tylko siedem, bo wszystkie w filmie śpiewane a capella nie zostały umieszczone.
Płyta utrzymana w klimatach Homogenic co już daje jej ogromnego plusa.
Rozpoczyna ją utwór Overture. Spokojna orkiestra, melodia..wszystko zbiera się jakby zaraz miało wybuchnąć, coraz głosniej.. i jest! Wielkie zakończenie. Cichutką końcówką przechodzimy do Cvaldy. Niesamowicie 'skonstruowana' piosenka, pracujące maszyny, szmery, hałasy. Dochodzą coraz to nowe odgłosy, wszystko wystukuję rytm i cudna Björk zaczynająca śpiewać :
"Clatter, crash, clack
Racket, bang, thump
Rattle, clang, crack, thud, whack, bam!"
.
W późniejszej zwrotce wspomaga ją Catherine Deneuve. Niesamowity refren..podkład i wokal. 'A clatter machineee..'.
Następuje zmiana klimatu. Słyszymy pociąg,stuki, tak to zaczyna się właśnie I've seen it all wykonany przez Björk i..Thoma Yorka! Dwójka świetnych wokalistów w jednym utworze, cudo.
-What about the China? Have you seen the Great Wall?
-All walls are great if the roof doesnt fall.

Moja ulubiona piosenka, zdecydowanie.
Scatterheart. Przecudny początek, idealny aby posłuchać go w spokojnym, cichym miejscu, a najlepiej w nocy w łóżku.'Black night is falling..." Uwielbiam. Chwila rozmarzenia i wchodzi elektronika wraz z mocniejszym już głosem Björk.
Z elektroniką się nie rozstajemy, pojawia się In The Musicals. Przyjemny refren, głosik Björk jak zwykle najlepszy. "When I'd fall..." i nagle co? Kroki? I głos liczący je? I Björk śpiewająca niektóre z nich? Tak. Doliczyłam się 141. Mimo iż tytuł to 107 Steps.
Płytę kończy New World. Nie przypomina Wam czegoś? To jest numer jeden- Overture tylko, że śpiewa nam tu Björk.

Do albumu lubię wracać, do filmu może nie tak często. To w końcu nie Control ;>
Björk znów wygrała.

Alcest - Souvenirs D'un Autre Monde

Na co dzień pan Neige (inicjator projektu) zajmuje się typowymi black metalowymi produkcjami. Alcest na początku swojej działalności też tak grał, lecz na ostatnich jego płytach czuć spore wpływy shoegaze'u i post-rocka. Jego zeszłoroczny album, Souvenirs D'un Autre Monde prawie całkowicie odchodzi od czystej black metalowej formuły. Nie ma tutaj wściekłej perkusji, niesamowicie ciężkich riffów ani typowego dla tego gatunku growlingu. Ale nie o albumie mam tutaj pisać...

Chciałem przybliżyć Wam świetną piosenkę o tytule identycznym jak nazwa płyty. Utwór po pierwszych przesłuchaniach przywodzi na myśl takie zespoły ze sceny shoegaze'owej jak Asobi Seksu czy M83... Widać wprawdzie tu i ówdzie black metalowe wpływy - szybka, "talerzowa" perkusja, niczym na Bergtatt Ulvera oraz dosyć ciężkie i ostre gitarowe riffy, ale całość napędza nie to, ale piękne, "cukierkowe" wstawki na nieprzesterowanej gitarze, wspaniałe melodie i śliczne, a la dream popowe, ściszone wokale. Więcej nie muszę pisać, tu możecie posłuchać utworu w całości.

28 sierpnia 2008

Massive Attack - Mezzanine



Massive Attack - jeden z najważniejszych przedstawicieli nurtu trip-hop.
W 1998 została wydana płyta Mezzanine, najsławniejsza i moim zdaniem najfajniejsza.
Na albumie nagrano 11 utworów, pierwszy z nich to Angel. Zaczyna się tradycyjnie beatem, mroczny wstęp i wchodzi Horace Andy z wokalem. Lekka gitarka, do momentu gdy wszystko staje sie głośniejsze... Muzyka sprawia iż zaczynamy sie kiwać na boki w tempie 'raz, dwa, raz, dwa'. i Andy śpiewający 'love ya love ya love ya'. Fajny numer.

Risingson - piosenka numer dwa. ha! od niej zaczela sie moja przygoda z Massive Attack. Piosenkę puścił mi.. wychowawca. Numer bardzo bardzo. Fajny tekst, wokale i cała kompozycja.
Najpierw 2 zwrotki w trip hopowych klimatach. Refren- nie powiem, znam caly tekst 'dream oooonn..' Zwolnienie..chwila ciszy i..następna zwrotka. Na Tak!

Teardrop - Dochodzimy do piosenki, po ktorej zakochałam się w Massivach, a już tym bardziej w głosie Liz Fraser ( Cocteau Twins ). Bicik, akordy pianina, klawesyn (?) grający swój motyw przeplatający się w całym numerze no i wokal, cudny wokal.Dobry trip-hop + świetny wokal= udany numer. Jeden z najlepszych.

Interia creeps - numer, który zawsze przeskakuję. Nie lubię go i tyle.

Exchange - Ooo.. zastanawiałabym sie czy to nie mój numer jeden, ale jednak nie. Exchange, bez żadnego wokalu, w chilloutowym klimacie, z super basikiem. Bardzo 'bujający' numer, do którego mogę wracać ciągle.

Dissolved girl - Jest i mój numer 1 ! Bas, beat i PRZE-ŚWIE-TNY wokal, która jest maxymalnie miły dla ucha. Zabijcie mnie, ale myślałam, że to Liz. Ale nie, to wspaniała Sarah Jay spokojnie śpiewająca 'i need a little love to ease the pain". Punkt kulminacyjny w środku numeru- 'napierdzielanka' czyli wszystko staje się głośne, mocne gitary, jakieś różne wszystko, co sprawia że miesza Ci się w głowiee. Numer polecany wszystkim.

Man next door - Piosenka w porządku, ale nie cierpię tu wokalu Andiego.

Black milk - Kolejny utwór wraz z pomocą Liz Fraser. Bardzo fajny bit, melodia i motywy w tle. Jak najbardziej na plus.

Mezzanine - Tytułowy numer. W sumie nie wyróżnia się niczym jak dla mnie. W porządku i już.

Group four - Ponownie Liz ( chyba się lubią. nowy album też będzie z nimi nagrywać, o.! ). Tu jak dla mnie śpiewa niesamowicie magicznie, od razu sprawia iż chce się słuchać. Ah ta Liz...

(Exchange) - Exchange #2. To samo tylko z wokalem. Wolę wersje bez.

Płyta na pewno wiele znaczy w muzyce trip-hopu. Tak samo dla mnie jest dość ważna, szczególnie że obracam się ostatnio w tych klimatach. No i.. okładka fajna. ;) Czekam na nową płytę Massivów.

of Montreal - Skeletal Lamping


Wprawdzie album wychodzi dopiero 7 października, ale to chyba nie stoi na przeszkodzie, bym napisał recenzję teraz, hm?

Osobiście dla mnie, ten album to jakieś nieporozumienie. Spodziewałem się wesołych, żywych piosenek, podobnych do Id Engagera. Spodziewałem się porządnej dawki radości, darcia się Kevina i chwytliwych melodii. No właśnie - melodie. To za co przede wszystkim lubię of Montreal to te wpadające w ucho motywy, których tutaj właściwie nie uświadczymy. Raczej jakieś nieciekawe smęcenie jak np. w... no właśnie. Nawet nie pamiętam o którą piosenkę mi chodzi - tak bardzo się nie wyróżniają. Każda jest taka sama, nieliczne mają w sobie to "coś".

Poza tym album nie trzyma się kupy - piosenki, które w połowie całkowicie się zmieniają i brzmią całkowicie inaczej. Nie ma takiego jednego motywu, który by się powtarzał przez cały utwór - może tym właśnie panowie z of Montreal chcieli ukryć ten brak pomysłów..? No dobra, ale zacznijmy od początku...

Album otwiera całkiem nieźle zapowiadający się kawałek Nonpareil of Favor. Miły dla ucha, ale nierówny. Zaczyna się przyjemną melodyjką, jednak po minucie masz wrażenie, że gra już drugi utwór na płycie. Zmienia się całkowicie motyw na gitarze, wszystko. Na dodatek ostatnie 3 minuty piosenki brzmią jak finał jakiejś piosenki post-rockowej, jednak brak w niej tego post-rockowego piękna (i dobrze, bo to of Montreal, a nie Explosions In The Sky). Po minucie masz ochotę przełączyć na kolejny utwór. Chyba nie o to chodziło..?

Na szczęście drugi - Wicked Wisdom - jest (zaskakująco) fajny. A reszty nie zapamiętałem. Po 3 przesłuchaniach zapamiętać 3 piosenki to chyba nie jest dobry wynik. Tym bardziej, że są to 2 pierwsze utwory (pierwsze się zawsze zapamiętuje, hehe) i Id Engager, którym się jarałem od dosyć dłuższego czasu.

Podsumowując - to nie jest zły album. Fajnie się słuchało, ale jakoś wcale nie mam ochoty do niego wracać.

27 sierpnia 2008

Jak spędzamy dnie..?


Dwa wieśniaki słuchają muzyki w Empiku.



Nie trzeba chyba mówić kto na którym słuchał...

The Cure - Disintegration


Hm. Disintegration. I wszystko jasne. Klasyka sama w sobie, w sumie moje słowa tutaj są zbędne. To jest po prostu arcydzieło. Dla wielu najlepszy studyjny album The Cure, ja cenię go sobie tak samo wysoko jak Pornography.

Generalnie album utrzymany jest w smutnej atmosferze, ale nie tak depresyjnej jak we wspomnianym Pornography. Zawiera 2 bardzo znane piosenki The Cure - Lovesong (mój numer jeden) oraz Lullaby.

Album zaczyna się odrobinę przynudzającym Plainsong, lecz już po kilku minutach zaczyna się, także znane i lubiane, Pictures of You, piosenka o kimś, komu po miłości zostały już tylko i wyłącznie zdjęcia (I was looking so long at this pictures of you, that I almost believed that the pictures are all I can feel). Następne Closedown znowu jest "piosenką, której według mnie mogłoby nie być". Ale jeżeli "wytrzymamy" te kilka chwil, to już za chwilę rozbrzmiewa wspaniałe Lovesong i Lullaby, oddzielone od siebie przez równie świetne Last Dance. Bardzo smutna piosenka, z poruszającymi tekstami. Z kolei Fascination Street, z motoryczną linią basu, jest najmroczniejszą piosenką na krążku, a jej surowe brzmienie przypomina wcześniejsze dzieła zespołu. Ósmy utwór, Prayers For Rain ma naprawdę chwytliwy i wpadący w ucho motyw na klawiszach, który już nie raz zdarzało mi się nucić pod nosem.

Co jeszcze można o tym powiedzieć? To jeden z tych albumów z tą niepowtarzalną atmosferą, że kiedy wchodzisz do pokoju, w którym właśnie leci Disintegration czujesz, że znajdujesz się gdzie indziej, gdzieś w okolicach roku 1989...

My Top 10.




Moje Top 10 tych wakacji.


10.Paktofonika- W Pełnej Gotowości
Tak, tak wiem. Porażka.Ale trochę hip-hopu nie zaszkodzi, a lubię ten numer i często go słuchałam.


9.Morcheeba- Shoulder Holster
Trip-hopowy, wesoły w refrenie kawałek. Lubię Lubię.


8.Tom Waits- Closing Time
Tom.- świetny muzyk. Closing time- moja ulubiona płyta. A utwór Closing Time uwielbiam za klimat i przede wszystkim kocham za saksofon.


7.Rose Chronicles- Blood Red
Rose to mało znana wokalistka z Kanady.
Śpiewając Blood Red pokazuje swój czysty, mocny i wysoki wokal.


6.Khromozomes- Blind
O Khromozomes nie wiem nic. Last też nie, ani Wikipedia. :D
Wiem, że wokalistką jest Kristin Mainhart.
Piosenka super super miła. Utrzymana w klimacie trip-hopu.
Podobno fajnie się do niej tańczy.


5.Everything But The Girl- No Difference
O tym zespole i numerze już pisałam.
Mega mega mega!


4.Gus Gus- Is Jesus Your Pal?
Według statystyk najczęściej odsłuchiwana piosenka w ciągu ostatnich 3 miesięcy.
Maksymalnie spokojna, piękna piosenka.
Sam wokal i beacik. Cudoo.


3.Björk- Declare Independence
Zastanawiałam się czy nie dać tego numeru na pierwsze miejsce...
Utwór PRZE-ŚWIE-TNY.
Rozwalający mózg.
Nawet ja przez ostatnie 40 sekund mam mega ciary.

'declare independence don't let them do that to you...'


2.Björk- Bachelerotte
Tu też miałam dylemat na które miejsce dać tę piosenkę.
Tak, Björk będzie górować. :)
Wspaniały utwór i tyle.

'i'm the branch that u breaaak..'


1.Björk- Jóga
No i mój numer jeden.
Tak naprawdę to trzy ostatnie piosenki są #1.
Dużo nie napiszę tu, uwielbiam to uwielbiam.
Björk jest po prostu świetna.

'state of emergencyyy..'



Everything But The Girl- Amplified Heart


Siedzę patrząc się na iTunes'a i zastanawiam się o kim mogłabym dziś napisać.


Wybór padł na Everything But The Girl.






Tracklist:

  • "Rollercoaster"
  • "Troubled Mind"
  • "I Don't Understand Anything"
  • "Walking to You"
  • "Get Me"
  • "Missing"
  • "Two Star"
  • "We Walk the Same Line"
  • "25th December"
  • "Disenchanted"

  • Zespół ten odkryłam dość niedawno.
    Narkotyzowałam się piosenką No Difference, która jest z ich innej płyty zatytuowanej Temperamental.
    Ta właśnie piosenka skłoniła mnie do ściągnięcia ich płyty.
    Płyta Amplified Heart jest płytą bardzo przyjemną.
    Utrzymana jest w klimatach chillout'owo- trip hopowych.
    Album jak najbardziej na każdy ból głowy ;>
    Wokalistka zespołu ma delikatny , sopranowy głos.
    Wybrać najlepszej piosenki nie umiem, cała płyta tworzy tak jakby dla mnie jedną całość.
    Wszystkie kawałki są spokojne z fajnymi tekstami.
    Potrafię za to wskazać najgorszy numer, którego nigdy nie słucham.
    Umieścili go w środku płyty, co psuję cały klimat.
    Piosenka pt. Missing. Dlaczego jej nie lubię?
    KAŻDY z Was ją na pewno zna z radia, a raczej jej przeróbkę.
    Źle mi się kojarzy, dlatego omijam słuchanie jej.
    Każdemu cierpiącemu na bóle głowy i nie tylko polecam.
    Co prawda nie jest to żadna rewelacja, jak poprzednie opisywane płyty, ale miło się jej słucha.


    :)

    Najlepsze tych wakacji

    Ostatnio na swoim RYMie zrobiłem listę moich ulubionych albumów jakich kiedykolwiek słuchałem. Ale kurna, po kilku dniach stwierdziłem, że ta lista jest bez sensu - moje gusta muzyczne dosyć często się zmieniają, a to poznaję jakiś nowy album, więc niemożliwe jest dla mnie stworzenie takiej listy, by zawsze była prawdziwa. No to chociaż zrobiłem listę ulubionych albumów słuchanych w te wakacje...



    Björk - SelmaSongs

    Tak, Björk. Björk i jej wspaniały soundtrack do filmu z nią w roli głównej - Tańcząc w ciemnościach (swoją drogą, wspaniały film, koniecznie obejrzyjcie). Zawiera 7 świetnych piosenek w klimatach Homogenic, troche eksperymentu, trochę elektroniki. I do tego jeden instrumentalny utwór Overture przypominający troche Eluviuma i jego album Copia. Coś pięknego. A I've Seen It All, zaśpiewane wraz z Thomem Yorkiem (!!!) jest chyba jej najładniejszą i najlepszą piosenką.




    Modest Mouse - The Moon & Antarctica

    Tjaa, ci goście są niesamowici. Swoją przygodę z alternatywą zacząłem właśnie od nich. I cały czas ich uwielbiam, a ten album jest podsumowaniem wszystkiego co stworzyli. Najlepszy album w swoim rodzaju. Prawdziwe arcydzieło, nie ma słabych punktów, każda piosenka jest świetna, każda mogłaby być Twoją ulubioną. To właśnie The Moon & Antartica.



    Elliott Smith - Either/Or

    Elliott Smith - najlepszy w tym co robi. Po prostu wspaniały akustyczny folk. Piękne, piosenki, piękny głos, wspaniały talent. Co jest jeszcze potrzebne? Jaka szkoda, że on już nigdy nic nie napisze...




    Joy Division - Closer

    To jest dopiero album.

    "...powiedzieć, że ich płyty są depresyjne lub mroczne, znaczy być nieczułym bałwanem."



    Sigur Rós - Ágætis byrjun

    A oni to chyba dlatego, że obejrzałem Heimę - też wspaniały film. Tak samo wspaniały jak oni sami. Śliczny wręcz post-rock, z pięknym wokalem, najlepszy album by wypocząć i "odpłynąć". Piękna muzyka. Generalnie wszystko islandzkie jest piękne - jakaś cecha narodowa czy co? ;>




    Ulver - Bergtatt - Et Eeventyr i 5 Capitler

    No to z lżejszych i spokojnych klimatów przechodzimy na jedne z cięższych jakie dano mi było usłyszeć. W tym albumie zakochałem się w te wakacje. I ja nie jestem jakimś wielkim black metalowym fanem. Ale to jest zupełnie co innego. Nie jak zwyczajne black metalowe produkcje. Tu nie ma "ciężki riff, growl i jedziemy". Na tym albumie panuje naprawdę wspaniała atmosfera... Otwierający Capitel I: I Troldskog faren vild jest bazowany na agresywnej perkusji oraz ciężkich riffach, ale wokalista... śpiewa - bez żadnych growlów. I śpiewa bardzo mrocznie, w swoim rodzimym języku, a klimat całej piosenki jest podniosły, refren przypomina jakieś choralne śpiewy w kościele... Dziwne? Może, ale prawdziwe. Z kolei druga piosenka, Capitel II: Soelen gaaer bag Aase need, pasiada akustyczne intro... A później jest już tylko werbel->stopa, werbel->stopa i zapętlić. I tak do usranej śmierci. Ale co tam.. ;D




    The Cure - Bloodflowers
    The Cure - Disintegration
    The Cure - Pornography

    No i doszliśmy do sedna sprawy. Tak, w te wakacje dosłownie żyję muzyką Roberta Smitha i spółki. Zdominowali moje tygodniowe statystyki na last.fmie. A te 3 albumy są wręcz niesamowite. Surowe, przytłaczające Pornography oraz smutne i depresyjne Disintegration to były zdecydowanie "te 2 najlepsze". Plus Bloodflowers - wydane w 2000 roku, mniej post-punkowe, mniej nowofalowe, z basem ukrytym gdzieś tam pod ostrymi gitarami... Ale ten album i Disintegration, mimo całkowicie innego brzmienia, mają bardzo podobną, niemalże tą samą, nostalgiczną atmosferę. Do tego oba są świetne. Bloodflowers zawiera jedną z moich ulubionych piosenek The Cure - There Is No If... - całkowicie akustyczna piosenka, zapowiadająca się na początku jako całkiem wesoła piosenka o miłości, by po kilku chwilach stać się naprawdę smutną balladą... Disintegration także posiada kilka wspaniałych piosenek jak Lovesong, Lullaby albo Last Dance (by nie wymieniać wszystkich), a Pornography - The Hanging Harden, The Figurehead albo Cold. W obu przypadkach mógłbym całą tracklistę wymienić, ale ograniczyłem się do tych the best of the best of the best of the best... Coś wspaniałego, no. Nie wiem jak można wydać 3 tak niesamowite albumy. To trzeba być jakimś Robertem Smithem albo cuś, nie mam pojęcia.


    A, i nie mogę zapomnieć o piosence tych wakacji!
    Buzzcocks - Boredom



    OOOO OOOO OO O! ;D

    Na początku był chaos...

    ...A potem z dwóch muzycznych blogów (Disconnect the Dots i Marble House) powstał jeden - Rainbowarriors. W związku z tym spodziewajcie się tutaj różnych klimatów - od trip-hopowych przez electro i ambient po folk.

    Mamy nadzieję, że się Wam tu spodoba i dodacie sobie stronę do zakładek :)

    Enjoy!